Muzeum jest jednostką organizacyjną Samorządu Województwa Mazowieckiego

J. A. Szczepański

Raz dwa trzy, nr 40/1935

   Schyłek września stanowi zazwyczaj zamknięcie letniego sezonu taternickiego, jak dopiero schyłek kwietnia zamyka jego sezon zimowy. Wprawdzie aż wgłąb października możliwe są jeszcze wycieczki taternickie, ale krótkość dnia i nocne olodzenia uniemożliwiają już w tym okresie robienie wejść naprawdę trudnych i ryzykownych. Można już więc śmiało sporządzić bilans tegorocznego sezonu.

   Zaznaczył się on wprawdzie znaczną ilością taterników, obecnych w górach i dokonujących rozmaitych wejść skalnych, ale spośród tych wszystkich taterników zaledwie kilku uprawiało sport taternicki w skali dróg nadzwyczaj trudnych, rekordowych. Tylko kilku taterników – a z nich w pierwszym rzędzie Zbigniew Korosadowicz (Kraków), Stanisław Motyka (Zakopane) i J. Wawrzyniec Żuławski (Warszawa) – zdobywało drogi i rozwiązywało problemy, które godnie stanąć mogą obok największych dotychczasowych zdobyczy w Tatrach. Reszta ograniczała się bądź do powtórzeń dróg już dawniej odkrytych, bądź do rozwiązywania problemów mniejszej wagi, rozmaitych przyczynków i szczególików.

   Objaw ten jest zrozumiały już na tle t. zw. „wyczerpania się problemów tatrzańskich”. Tembardziej staje się zrozumiały w zestawieniu z aktywnością i energją taterników na gruncie alpinizmu światowego. Wielkie wyprawy w góry egzotyczne z natury rzeczy ograniczają ścisłe taternictwo do roli boiska i szkoły narybku taternickiego, przeznaczonego z czasem do udziału w nowych wyprawach egzotycznych. I w bieżącym roku siedmiu czynnych taterników opuściło teren tatrzański, aby w górach Kaukazu zdobywać nowe sukcesy dla polskiego alpinizmu sportowego.

   Wyniki tej wyprawy kaukaskiej znane są już Czytelnikom „Raz Dwa Trzy” ze sprawozdań prasy codziennej. Wyprawa zwiedziła dwie grupy gór Kaukazu – Adai-Choch i Bezingi – i wykonała ogółem siedem, powodzeniem uwieńczonych, parodniowych ataków na szczyty. Należy z uznaniem przyjąć do wiadomości te sukcesy, z których zwłaszcza wejście W. Ostrowskiego (w towarzystwie Rosjanina Malejnowa) na drugi szczyt Kaukazu, Dychtau (5.198 m) zapisało bardzo piękną kartę w dziejach młodego polskiego alpinizmu.

   Powracając do terenu tatrzańskiego, należy stwierdzić, że niemal wszystkie nowe drogi, zdobyte przez rekordzistów sezonu, charakteryzują się jednem: są to zawsze albo „pierwsze przejścia wprost” albo „pierwsze przejścia środkiem ściany” albo „pierwsze przejścia całkowite” – czyli, że są to drogi przebyte w nadzwyczaj trudnym terenie już nieraz atakowanym, lub zdobytym, ale zukosa, z boku, z ominięciem głównego urwiska. Taką np. wschodnią ścianę Łomnicy, zdobytą obecnie przez Korosadowicza i Żuławskiego dnia 2 sierpnia, już w 1910 r. przeszli taternicy węgierscy, bracia Komarniccy. Ale droga ich biegła dopiero po krawędzi urwiska. Potem, w 1932 r., taternicy zakopiańscy Motyka i Sawicki posunęli się już bliżej środka ściany. Ale i oni nie przeszli jeszcze samego środka ściany, który „padł” dopiero w bieżącym roku, w wielogodzinnej, nadzwyczaj trudnej i ryzykownej wspinaczce.

   A podobnie było i z innemi drogami. Wiesław Stanisławski przeszedł w 1929 r. północną ścianę Wołowej Tuhni, jako jedną z najcięższych swoich dróg; ale dopiero dnia 23 sierpnia b. r. doczekała się ta ściana przejścia ściśle w linii spadku szczytu przez Korosadowicza i R. Grabowskiego (dzierżawcę schroniska w Roztoce).

   Wspaniałe ponad 600 metrów wysokie ściany Terjańskiej Przełęczy od strony Doliny Hlińskiej już w 1926 r. przebyli bracia Szczepańscy; ale właściwy północny żleb tej przełęczy pokonali dopiero dnia 17 września b. r. Motyka i W. Dobrucki.

   Fragmenty i skrawki olbrzymiej, 800-metrowej północno-wschodniej grzędy Mięguszowieckiego Szczytu atakowali i zdobywali w różnych latach rozmaici taternicy; ale znów dopiero w dniach 27 i 29 sierpnia b. r. pokonali jej całość, w szczególnie wytężającej wyprawie, Korosadowicz i Żuławski. I przykłady podobne możnaby wydatnie pomnożyć.

   Pozatem Korosadowicz i Żuławski powtórzyli w dniu 31 lipca przejście środka dolnych urwisk północnej ściany Małego Kieżmarskiego Szczytu. Ścianę tę uważano za najtrudniejszą w Tatrach. W wyniku spostrzeżeń tegorocznych, za czołowe skalne wyprawy tatrzańskie skłonny jestem uważać przejście zachodniej i wschodniej ściany Łomnicy, oraz północno-wschodniej grzędy Mięguszowieckiego Szczytu.

   Z innych dróg, zdobytych w ciągu sezonu, należy wyróżnić jeszcze tych kilka nadzwyczaj trudnych wspinaczek, które wprawdzie nie rozmiarami, ale w każdym razie trudnością i przepaścistością dorównują drogom wymienionym już powyżej. Z dróg takich, Korosadowicz i Żuławski zdobyli północny komin Małego Młynarza, Motyka z towarzyszami wschodnią ścianę Djablowiny i południową ścianę wschodniego szczytu Żelaznych Wrót, Z. Wysocka, J. Wojsznis i M. Zajączkowski północną ścianę Świstowego Rogu. Wreszcie Motyka i towarzysze przeszli również jako pierwsi urwistą, południowo-wschodnią ścianę tak popularnej wśród polskich turystów wysokogórskich Zamarłej Turni (dnia 19-go września).

   Taternicy polscy nie ustają w swym pędzie zdobywczym, zarówno w Tatrach, jak i w górach pozaeuropejskich. Chcą oni w coraz to nowych i coraz trudniejszych górach zdobywać sukcesy dla sportowego i naukowego imienia polskiego. Wysiłki, zmierzające ku temu równie wspaniałemu jak trudnemu celowi, konsolidują się coraz bardziej.

   Wyrazem tej wewnętrznej zgody stało się również połączenie trzech dotychczas istniejących odrębnych organizacyj taternickich w jeden Ogólno-polski Klub Wysokogórski, dokonane w Zakopanem dnia 22 września b. r. Prezesem tego jednolitego Klubu wybrano prof. Marjana Sokołowskiego, niedawnego kierownika wyprawy na Kaukaz. Dwaj wytrawni i znani alpiniści, dr Jan Kazimierz Dorawski z Krakowa (uczestnik wyprawy w Andy i kierownik wyprawy w Atlas) i Justyn Wojsznis z Warszawy (uczestnik wypraw w Atlas i w Kaukaz) zostali wiceprezesami Klubu. „Taternik”, jako organ zjednoczonego taternictwa polskiego, pozostał w rękach podpisanego.

   Przed Klubem Wysokogórskim stoją otworem wielkie drogi rozwoju i powodzenia. Spodziewać się wolno, że Klub nie zawiedzie pokładanych w nim nadziei.

   W artykule zachowano pisownię oryginalną.