Igrzyska XVIII Olimpiady odbyły się w 1964 roku w Tokio. Po raz pierwszy zawody tej rangi odbyły się w Azji, a do historii przeszły również jako jedne z najlepiej zorganizowanych oraz pierwsze transmitowane w telewizji w kolorze. Polacy zapamiętali je dzięki świetnej postawie Biało-Czerwonych. Niezwykłej sztuki dokonali zwłaszcza pięściarze, którzy w ciągu zaledwie godziny wywalczyli aż trzy złote medale.
Wszyscy trzej bohaterowie byli wychowankami legendarnego trenera Feliksa „Papy” Stamma. W swoich finałowych starciach pokonali reprezentantów ZSRR, co miało wówczas podwójne znaczenie. Od tego momentu boks stał się naszą sportową wizytówką. Marian Kasprzyk był niesamowitym zawodnikiem, obdarzonym potężnym uderzeniem i jeszcze większym sercem do walki. Gdyby boksował dzisiaj, z takimi umiejętnościami byłby zawodowym mistrzem świata z tłumem fanów, a za każdą walkę zarabiałby wielkie pieniądze. Tymczasem jego złoto z 1964 roku wyceniono na… 30 dolarów. Wcześniej od władz PRL bokser dostał rok więzienia i dożywotnią dyskwalifikację, którą – dzięki interwencji Feliksa Stamma – złagodzono przed wyjazdem do Tokio. Na IO w brawurowej walce pokonał w tokijskim finale Ričardasa Tamulisa. Walka przeszła do historii między innymi dlatego, że Marian Kasprzyk już na początku złamał kciuk prawej pięści. Kasprzyk był tzw. fałszywym mańkutem – choć praworęczny, walczył z odwrotnej pozycji. I to prawą pięścią bił mocniej, choć po ciosach z lewej rywale też padali na deski.
Józef Grudzień, kolejny medalista złotej godziny, w swojej finałowej walce zmierzył się z Wiliktonem Barannikowem. Co ciekawe – wcześniej, gdy zapewnił sobie miejsce na podium, dostał telegram od żony z gratulacjami za brąz. Zobaczył go dopiero po finale, bo schował go Stamm. – Nie chciałem, żebyś się rozpraszał. Przyjechałeś tu po złoto – powiedział później trener. W finale Grudzień wygrał na punkty. Podobnie jak Kasprzyk, za wygraną otrzymał 30 dolarów. Chciał za to kupić w Tokio kurtkę dla 1,5-rocznego synka. Kosztowała 46 dolarów..., ale kierownik, ponoć po raz pierwszy w kilkudziesięcioletniej historii sklepu, dał mistrzowi zniżkę. Z zakładu pracy Grudzień dostał też w nagrodę lornetkę. Narzekał, że kiedyś oddał do naprawy i zginęła.
Ostatnim ze złotych medalistów tych IO był Jerzy Kulej. Do Tokio jechał już w roli faworyta i faktycznie nie zawiódł. Pewnie pokonywał kolejnych rywali i łatwo dotarł do półfinału, gdzie zwyciężył reprezentanta Ghany Blaya, ale po tym pojedynku był bardzo poobijany. W finale Kulejowi przyszło zmierzyć się z Eugeniuszem Frotowem, wybitnym rosyjskim bokserem. W walkach eliminacyjnych Kulej, który jak zwykle walczył bojowo, atakował non stop, dążył do półdystansu, zasypywał przeciwników ciosami. Przed finałem stracił jednak pewność siebie. W przeddzień trener Stamm zdecydował, że Kulej w tym pojedynku nie będzie atakował. Pierwsza runda przebiegała dokładnie tak jak zaplanowali, na drugą Stamm znów zmienił taktykę. Przez pół rundy kazał Kulejowi boksować tak jak w pierwszym starciu, zaś później nasz pięściarz miał zacząć atakować. I tak też się stało. Od trzeciej rundy Kulej atakował tak jak lubił najbardziej, dał z siebie wszystko i zwyciężył. Do Japonii Polska wysłała dziesięciu pięściarzy, siedmiu wróciło z medalami. Nigdy wcześniej ani później przedstawiciele tej dyscypliny nie zdobyli tylu medali na IO. Wybrał ich i przygotował Feliks Stamm, trener bez wykształcenia, za to z wielką intuicją i zmysłem pedagogicznym. Wiedział, że boks to nie tylko stalowe mięśnie, lecz także głowa. Pracował więc nad jednym i drugim, był dla zawodników jak surowy ojciec, budził szacunek. Znał ich psychikę. Zawadiaków zmieniał w bokserskiej salce w uczniów słuchających nauczyciela.
Autor: Piotr Walewski