Najpierw dał Polakom olimpijskie złoto w Monachium, potem dzięki niemu nasza reprezentacja pierwszy raz zagrała po wojnie na Mistrzostwach Świata i zdobyła tam trzecie miejsce, pokonując Brazylię. A jednocześnie pozostał skromnym człowiekiem, który ze szczerym uśmiechem mówił: Jedni rodzą się do skrzypiec, inni do munduru. Ja urodziłem się do piłki.
Od śmierci Kazimierza Górskiego minie w maju 2020 roku 14 lat. Ale niemal przy każdej dyskusji o futbolu do dziś Polacy przerzucają się „złotymi myślami” Trenera Tysiąclecia, jak go często nazywano. O zdania typu Piłka jest okrągła, a bramki są dwie; Tak się gra, jak przeciwnik pozwala czy Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni najlepiej oddają to, co Kazimierz Górski przekazał swoim podopiecznym: Piłka to prosta gra. Nie potrzeba do niej filozofii. I jednocześnie podkreślał, że na boisku trzeba dać z siebie wszystko. Tylko tyle. I aż tyle.
Takie podejście bardzo pasowało do charakternego z urodzenia lwowiaka. Mimo że był drobnej budowy i w szkole oraz w klubach nazywano go „Sarenką”, to od dziecka wiedział, że w życiu o wiele rzeczy trzeba walczyć i nie rezygnować zbyt szybko po pierwszych porażkach. W uszach często brzmiały mu słowa ojca, Maksymiliana, który powtarzał: Lwowiak, jeśli poddał się, znaczy – już go nie ma. A młody Kazimierz wziął sobie to zdanie do serca i zapamiętał do końca życia. Ten „lwowski honor” towarzyszył mu od wczesnych lat, kiedy za pierwszym razem nie przyjęto go do miejscowej drużyny. Za mało wydmuchał na spirometrze i uznano, że wydolnościowo się nie nadaje. Udało się następnym razem. Wieku 15 lat dumnie reprezentował barwy RKS-u Lwów. Dość szybko doceniono jego wartość. Na meczu ze słynną Pogonią Lwów po jednej akcji Górskiego austriacki trener krzyczał po niemiecku: To jest drugi Wilimowski! Porównanie do swojego idola Ernesta Wilimowskiego, który w 1938 roku strzelił na Mistrzostwach Świata we Francji cztery bramki Brazylijczykom, z pewnością spodobało się Kazimierzowi Górskiemu, ale woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. W 1939 roku znalazł się w drugiej reprezentacji Lwowa. Niestety, i w życie prywatne, i w piłkę wkroczyła wojna. Zlikwidowano polskie nazwy klubów, Górski grał więc w Spartakusie. Nie trwało to długo, bo w 1941 roku Lwów zajęli Niemcy. I jak później wspomniał: Skończył się sport. Przez trzy lata nawet piłki nie kopnąłem. Aby utrzymać się przy życiu, pracował w warsztatach kolejowych. Piłka wróciła razem z Rosjanami w 1944 roku, jednak Górski zgłosił się na ochotnika do polskiego wojska. I tak trafił do Warszawy. Tu zaczęła się jego kariera w Legii - na początku pod nazwą WKS Warszawa. Tutaj też w 1948 roku zagrał w swoim jedynym w reprezentacji Polski meczu międzypaństwowym. I choć nasi przegrali z Danią aż 0:8, Górskiego nie zraziło to do piłki. A życiowe powołanie odnalazł jako trener.
Najpierw w 1966 roku objął młodzieżową kadrę, a 1 grudnia 1970 roku został trenerem pierwszej reprezentacji Polski. Okazało się, że jak mało kto nadaje się do tego zawodu. Polacy przekonali się o tym, kiedy drużyna Górskiego na igrzyskach olimpijskich w Monachium okazała się najlepsza, zdobywając złoto! A potem, gdy w eliminacjach do Mistrzostw Świata w RFN odprawiła z kwitkiem Anglików. I to na ich terenie, na słynnym Wembley! Ten „zwycięski remis” poszedł w świat. Kropką nad „i” okazał się mundialowy turniej, na którym dziennikarze z całego świata wychwalali „radosny, ofensywny polski futbol”. I jednym głosem podkreślali, że gdyby nie ten nieszczęsny „mecz na wodzie” z RFN, to w wielkim finale z Holandią walczyliby Biało-Czerwoni. Ale wygrana z Brazylią i tytuł trzeciej najlepszej drużyny świata dały ogromną radość rodakom. Jak skromny lwowiak tego dokonał? Jeden z Orłów Górskiego, słynny bramkarz Jan Tomaszewski, podkreślał, że Kazimierz Górski miał „futbolowy rentgen”. Dzięki temu z każdego ze swoich podopiecznych wydobywał to, co najlepiej potrafił. Wiedział, jak scalić zespół różniących się i nie zawsze lubiących się piłkarzy. Łączył ich przede wszystkim szacunek do trenera, który miał zasady i je egzekwował, ale był też wyrozumiały dla ludzkich słabości. Nieraz wspominali, że jest dwunastym zawodnikiem i żartowali, że mają łatwiej, bo rywale grają jedenastoma piłkarzami, a u nich jest o jednego więcej.
Magdalena Walczyk-Brzezińska